31 grudnia

31 grudnia, 1966

Dzisiaj w nocy kiedy czekałem aż zegar w Wandicott wybije północ (wtedy ci nauczyciele co pozostali na święta biją w dzwony na Nowy Rok ale nie z pobożności tylko dla zabawy) przeczytałem ten dziennik od samego początku. Zacząłem go pisać żeby dać świadectwo że odwiedzają mnie duchy na wypadek gdyby mnie wzięto za wariata zabrano i zamknięto w szpitalu dla umysłowo chorych jak R. S. Jonesa z Gladstone. Ale widzę teraz że zapisałem też dużo innych rzeczy. I czuję że zapisywałem słowa zamiast je wypowiadać i to trochę pomaga. Życie duchowe to czas próby i bez słów pocieszenia i bez duchów które mi powiedziały że znajduję się w środku rzeczy i że wszystko stanie się jasne czułbym pokusę żeby zrobić to co R. S. Jones i zrobić sobie krzywdę. Bo pytanie jakie sobie teraz zadaję, czym jestem i co mam robić ciągle jest bez odpowiedzi więc muszę wytrzymać jak mężczyzna który dźwiga wielki ciężar. Biją w dzwony i chciałbym płakać ale to chyba niemożliwe.

Matty

 

31 grudnia, 1972

Za godzinę 1973, w powietrzu pękają sporadyczne race, właściwy łomot Neapolu do niebios rozpęta się dokładnie o północy. W tym roku może słabszy, bo policja wzmogła kontrolę pokątnego przemysłu fajerwerkowego, odkąd wybuch w piwnicznej fabryczce rzymskiej wypatroszył pięciopiętrową kamienicę i posłał na tamten świat szesnaście osób.

   Rok, w dzisiejszej prasie, zamyka się paroma niezłymi wiadomościami. Po pierwsze, została bez najmniejszej skazy odrestaurowana Pietà Michała Anioła u Świętego Piotra; niebawem ujrzymy ją znowu za wysoką tarczą ochronną z grubego i niełamliwego szkła, wbrew dąsom „niepoprawnych romantyków-dyletantów" identyczne zabezpieczenie projektowane jest dla innych, szczególnie drogocennych dzieł sztuki we Włoszech. Po drugie, winny okaleczenia rzeźby, Laszlo Toth, w wyniku wielomiesięcznych deliberacji psychiatrów powędrował z certyfikatem choroby umysłowej do domu wariatów; „jasne - oświadczył dziennikarzom - nie mieli innego wyjścia, uznając mnie za zdrowego na umyśle, musieliby się pogodzić z faktem, że jestem Mesjaszem". I, last but not least, pięćdziesięciu tysiącom robotników w nowoczesnym, industrialnym Porto Marghera pod Wenecją wydane będą maski przeciwgazowe. Radujmy się więc, dzieci postępu, bijmy pokłony przed szkłem wodoszczelnym, ogniotrwałym, strzało- i młotoodpornym, przed maską gotową zakryć w razie potrzeby dumne oblicze naszej przyszłości. I pomódlmy się za skołataną duszyczkę wzgardzonego Mesjasza.

   Za kwadrans dwunasta, neapolitański Nowy Rok wkracza jednak z fasonem na tron opróżniony po starym w blasku sztucznych błyskawic i w huku prefabrykowanych piorunów.

Gustaw Herling-Grudziński